Zacznijmy od początku Termin porodu był ustalony na 17-go kwietnia, ale oczywiście nasza córeczka miała swoje plany. W niedzielę 6-go kwietnia dała sygnał, a raczej jego brak, że coś się jej nie podoba i nie ruszała się cały dzień w brzuszku. W poniedziałek spakowałam torbę na wszelki wypadek i pojechaliśmy z mężem do szpitala. I tak zostałam na obserwacji. We wtorek rano poczułam jakieś delikatne skurcze, ale nie były ogromne. Pomyślałam sobie, że poród nie będzie taki straszny i dam radę zrealizować mój plan – poród siłami natury i bez znieczulenia. O 12 skurcze przybrały na sile, ale nie były systematyczne. Zadzwoniłam po męża i siostrę: „Bądźcie w gotowości!” powiedziałam. Mąż przyjechał od razu, nie mógł wysiedzieć w pracy. Jednak o 16 powiedziałam: „Kochanie ja dziś nie urodzę. Jedź do domu”. Mąż pojechał, a ok. 19 przyjechała moja siostra, która nachyliła się do brzucha i powiedziała do Helenki, żeby się rodziła bo ona ma czas do 24 tylko. No i proszę na prośbę cioci Helenka postanowiła, że to już pora… krzyknęłam do Asi: „Wody mi odeszły”. I tak to się zaczęło. Strach przed nieznanym mieszał się z uczuciem ogromnego szczęścia, że za parę godzin nasza córeczka będzie z nami.
Asia zadzwoniła po Stasia a ja odważnym krokiem z 4 cm rozwarciem ruszyłam w kierunku porodówki z bólami co 2 minuty myśląc, że stopień bólu to już ten ostateczny. Nie minęła godzina i przekonałam się, że może być gorzej… bóle krzyżowe i te w podbrzuszu (pełen pakiet jak to określiła położna). Myślami cały czas byłam z Helenką, że każdy skurcz przybliża mnie do przytulenia córeczki. Niestety o 23 już nie dawałam rady z bólu i poprosiłam znieczulenia. Pani doktor uważnie poinformowała mnie, że znieczulenie spowolni akcję porodową, ale ja już nie miałam siły i było mi wszystko jedno byle tylko troszeczkę przestało boleć. Podano mi pół dawki i ból był do wytrzymania. Oczywiście czułam skurcze (nie ma tak lekko), ale były znośne. Położyłam się na łóżko i po krótkiej chwili położna stwierdziła, że już czas: „Beata 10 cm rozwarcia!”. Pomyślałam „Jasne, właśnie teraz rodzę jak Staś poszedł odprowadzić Asię do samochodu”. Pierwsze co poprosiłam położną o telefon żeby do nich zadzwonić. Staś nie odbiera… próbuję do Asi –również nic. No trudno najwyżej urodzę sama, teraz to już z górki. O! jest telefon od Asi, mówię: „Wracaj, już rodzę”. Nigdy nie zapomnę miny mojego męża, który spokojnym krokiem wchodzi na salę z kawusią w ręce myśląc, że to jeszcze potrwa minimum kilka godzin.
Po chwili poczułam, że już pora przeć. Tak to już czas, za chwilkę przywitam się z córeczką. Wyobrażałam sobie, że na skurczach partych będę się darła wniebogłosy, a tu jakiś spokój mnie opanował. Pamiętam tylko jak Asia mówi do mnie, że widzi czarną główkę. Przy trzecim skurczu Helenka była już z nami.
Czuję wielką ulgę, ale dociera do mnie, że nie słyszę płaczu. Pytam „Dlaczego nie płacze? Gdzie ją zabieracie?” Lekarka mówi, że zaraz ją przyniesie, muszą małą zbadać. Staś z Asią idą razem z Helenką, nie chcę żeby była sama. Po chwili przynoszą mi śliczną czarnulkę i kładą na piersi. Jest piękna, taka malutka. Waży 2690 g i mierzy 53 cm. Dostaje 9 punktów, jeden odjęty za obniżone napięcie mięśniowe. W tamtej chwili nie zdajemy sobie sprawy co to tak naprawdę oznacza.
Helenka urodziła się 00:30 o 2:30 przewożą mnie na salę samą, córeczka ma dojechać za 30 minut. Staś jedzie do domu a ja zasypiam. Budzę się o 5 a Helenki nie ma ze mną. Wzywam pielęgniarkę, pytam co się dzieje. Dostaję informację, że córeczka leży na noworodkach i jest podłączona do kroplówki. Od razu idę ją zobaczyć. Leży sobie maleństwo podpięta do jakiejś aparatury, na rączce wenflon. Oczy mi się zaszkliły, podeszłam do lekarki, która była przy porodzie żeby zapytać co dolega Helence. Usłyszałam, że ma gęstą krew i żebym położyła się spać Pani ordynator przyjdzie do nas rano.
Zadzwoniłam do Stasia żeby jak najszybciej był u mnie. Oczekiwanie na przyjście Pani doktor było katorgą. O 9 rano usłyszeliśmy: „U córki jest podejrzenie trisomi21” . Co? Co to takiego? Nie słyszeliśmy nigdy takiego określenia. Pani doktor nie chciała nic mówić bez wyników badań, ale wiedziała co to oznacza. Wyszukaliśmy w Internecie i w wynik był szokujący – zespół Downa… Czas się na chwilkę dla mnie zatrzymał. Nie słyszałam kto coś do mnie mówi, miliony myśli w głowie. „Jak to zespół Downa?”, przecież wszystkie wyniki w ciąży były dobre.
Pierwsze dni były bardzo ciężkie. Helenka miała być w pełni zdrowa. Nasze plany polegały na tym, że wracamy do domu z naszą córeczką i żyjemy z dnia na dzień. Później żłobek, przedszkole, szkoła, studia i rodzina dla naszego dziecka. Teraz nie wiemy jak to będzie. Każda strona w Internecie o zespole Downa przeczytana była przeze mnie od deski do deski już w 2 dobie życia Helenki. Leżałam bez niej w łóżku szpitalnym i płakałam w poduszkę. Jak przychodziłam ją zobaczyć to byłam silna, ani jedna łza nie spłynęła mi po policzku w jej obecności. Nie mogę dać jej odczuć, że jestem smutna z powodu jej narodzin. Z wadą genetyczną czy nie nadal jest dla mnie całym światem. Oczekiwaną malutką kruszynką, której pamiętam pierwsze ruchy jak jeszcze była w brzuszku.
Po tygodniu mieliśmy wstępne wyniki kariotypu, które potwierdziły trisomie21. Również po 7 dniach mogłyśmy wrócić do domu.
Asia zadzwoniła po Stasia a ja odważnym krokiem z 4 cm rozwarciem ruszyłam w kierunku porodówki z bólami co 2 minuty myśląc, że stopień bólu to już ten ostateczny. Nie minęła godzina i przekonałam się, że może być gorzej… bóle krzyżowe i te w podbrzuszu (pełen pakiet jak to określiła położna). Myślami cały czas byłam z Helenką, że każdy skurcz przybliża mnie do przytulenia córeczki. Niestety o 23 już nie dawałam rady z bólu i poprosiłam znieczulenia. Pani doktor uważnie poinformowała mnie, że znieczulenie spowolni akcję porodową, ale ja już nie miałam siły i było mi wszystko jedno byle tylko troszeczkę przestało boleć. Podano mi pół dawki i ból był do wytrzymania. Oczywiście czułam skurcze (nie ma tak lekko), ale były znośne. Położyłam się na łóżko i po krótkiej chwili położna stwierdziła, że już czas: „Beata 10 cm rozwarcia!”. Pomyślałam „Jasne, właśnie teraz rodzę jak Staś poszedł odprowadzić Asię do samochodu”. Pierwsze co poprosiłam położną o telefon żeby do nich zadzwonić. Staś nie odbiera… próbuję do Asi –również nic. No trudno najwyżej urodzę sama, teraz to już z górki. O! jest telefon od Asi, mówię: „Wracaj, już rodzę”. Nigdy nie zapomnę miny mojego męża, który spokojnym krokiem wchodzi na salę z kawusią w ręce myśląc, że to jeszcze potrwa minimum kilka godzin.
Po chwili poczułam, że już pora przeć. Tak to już czas, za chwilkę przywitam się z córeczką. Wyobrażałam sobie, że na skurczach partych będę się darła wniebogłosy, a tu jakiś spokój mnie opanował. Pamiętam tylko jak Asia mówi do mnie, że widzi czarną główkę. Przy trzecim skurczu Helenka była już z nami.
Czuję wielką ulgę, ale dociera do mnie, że nie słyszę płaczu. Pytam „Dlaczego nie płacze? Gdzie ją zabieracie?” Lekarka mówi, że zaraz ją przyniesie, muszą małą zbadać. Staś z Asią idą razem z Helenką, nie chcę żeby była sama. Po chwili przynoszą mi śliczną czarnulkę i kładą na piersi. Jest piękna, taka malutka. Waży 2690 g i mierzy 53 cm. Dostaje 9 punktów, jeden odjęty za obniżone napięcie mięśniowe. W tamtej chwili nie zdajemy sobie sprawy co to tak naprawdę oznacza.
Helenka urodziła się 00:30 o 2:30 przewożą mnie na salę samą, córeczka ma dojechać za 30 minut. Staś jedzie do domu a ja zasypiam. Budzę się o 5 a Helenki nie ma ze mną. Wzywam pielęgniarkę, pytam co się dzieje. Dostaję informację, że córeczka leży na noworodkach i jest podłączona do kroplówki. Od razu idę ją zobaczyć. Leży sobie maleństwo podpięta do jakiejś aparatury, na rączce wenflon. Oczy mi się zaszkliły, podeszłam do lekarki, która była przy porodzie żeby zapytać co dolega Helence. Usłyszałam, że ma gęstą krew i żebym położyła się spać Pani ordynator przyjdzie do nas rano.
Zadzwoniłam do Stasia żeby jak najszybciej był u mnie. Oczekiwanie na przyjście Pani doktor było katorgą. O 9 rano usłyszeliśmy: „U córki jest podejrzenie trisomi21” . Co? Co to takiego? Nie słyszeliśmy nigdy takiego określenia. Pani doktor nie chciała nic mówić bez wyników badań, ale wiedziała co to oznacza. Wyszukaliśmy w Internecie i w wynik był szokujący – zespół Downa… Czas się na chwilkę dla mnie zatrzymał. Nie słyszałam kto coś do mnie mówi, miliony myśli w głowie. „Jak to zespół Downa?”, przecież wszystkie wyniki w ciąży były dobre.
Pierwsze dni były bardzo ciężkie. Helenka miała być w pełni zdrowa. Nasze plany polegały na tym, że wracamy do domu z naszą córeczką i żyjemy z dnia na dzień. Później żłobek, przedszkole, szkoła, studia i rodzina dla naszego dziecka. Teraz nie wiemy jak to będzie. Każda strona w Internecie o zespole Downa przeczytana była przeze mnie od deski do deski już w 2 dobie życia Helenki. Leżałam bez niej w łóżku szpitalnym i płakałam w poduszkę. Jak przychodziłam ją zobaczyć to byłam silna, ani jedna łza nie spłynęła mi po policzku w jej obecności. Nie mogę dać jej odczuć, że jestem smutna z powodu jej narodzin. Z wadą genetyczną czy nie nadal jest dla mnie całym światem. Oczekiwaną malutką kruszynką, której pamiętam pierwsze ruchy jak jeszcze była w brzuszku.
Po tygodniu mieliśmy wstępne wyniki kariotypu, które potwierdziły trisomie21. Również po 7 dniach mogłyśmy wrócić do domu.
0 komentarze:
Prześlij komentarz